czwartek, 8 października 2015

JESIENNY KONKURS.

Jak się pewnie orientujecie po wpisach ukazujących się w ostatnim czasie biorę udział w konkursie zorganizowanym przez POLSKA NA EXPO pod patronatem MAGAZYNU USTA. Zostałam do niego wybrana razem z 9 polskimi blogerami i 10 włoskimi. Przez cztery tury rywalizowaliśmy ze sobą. Do dzisiaj trwa ostatnia tura, jeśli jeszcze macie ochotę to możecie zagłosować na mój JESIENNY TORT, który został wyróżniony przez ekspertów z czego cieszę się ogromnie. 
W sumie rozpisałam się tu o konkursie, a miało być o czymś innym. Chciałam podziękować serdecznie za wszystkie głosy i choć nie udało mi się wygrać żadnego etapu to każdy Wasz głos ma dla mnie ogromne znaczenie. I właśnie z tej okazji chciałam Wam rozdać 5 przepięknych książek Apetyt na Polskę. Książka ta nie jest do kupienia, można pobrać jedynie wersję pdf ze strony organizatora, więc myślę że warto wziąć udział w konkursie. Jako że w ostatnim etapie przygotowywaliśmy desery postanowiłam że w zadaniu konkursowym chciałabym poznać jaki był najlepszy deser który udało Wam się zjeść. Napiszcie też gdzie to było, kto go dla Was przygotował, może Wasze historie zainspirują mnie do przygotowania czegoś pysznego. Jeszcze raz dziękuje za Wasze wsparcie w konkursie i CZAS START. Macie czas do przyszłego wtorku do północy. Liczę że dowiem się o jakiś pysznych deserach i o związanych z nimi historiach. Możecie komentować pod tym wpisem i nie zapomnijcie w komentarzu podać swojego maila abym mogła poinformować Was o wygranej. 



22 komentarze:

  1. Zagłosowałam :) i powodzenia i jak największej liczby głosów :) Bo przecież najlepsza polska kuchnia :)
    marta.wieczorek90@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marto, napisz proszę jeszcze o najlepszym deserze który jadałaś, bo nie będę mogła wziąć Cię pod uwagę przy wybieraniu zwycięzców ;)

      Usuń
  2. Nie ma jeszcze żadnego komentarza więc zacznę:-). Nie będę pewnie zbyt oryginalna ze swoim deser, ale to właśnie ten jest najbliższy memu sercu i wciąż smakuje bosko:-). Kilkanaście lat temu, gdy poznałam mojego przyszłego męża i gdy jeszcze za dobrze nie mówiłam po angielsku zaczęła się historia deseru:-). Właśnie z tych niedociągnięć językowych mój luby przez kilka miesięcy żył w przekonaniu, że pochodzę z rodziny restauratorów:-), chłopak nie zrozumiał że chodziło mi o to że to ja marzę o restauracji a nie że moi rodzice ją posiadają. Tak bardzo chciał mi zaimponować, pokazać że on też potrafi gotować i twierdził, że w deserach jest najlepszy, że pewnego jesiennego wieczoru przygotował mi coś przepysznego. Nim jednak spróbowałam, z przerażeniem obserwowałam jak przygotowuje ów deser. Kromki chleba tostowego, podpieczone, obficie posmarowane masłem, ułożone w naczyniu do zapiekania. Blender w ruch a do niego mleko, jajka, śmietanka, cukier, rodzynki, cynamon. Krótkie miksowanie i zalanie tą ciapą, chleba i do piekarnika. Tak, tak zwyczajny bread and butter puddnig:-), ale jakże mi obcy 13 lat temu:-). Oczom nie wierzyłam i bałam się spróbować, bo jak patrzyłam jak powstaje to nie wierzyłam, że może być dobre. W całym domu zaczął roznosić się przecudny zapach cynamonu i gdy podał mi jeszcze ciepły deser, który dodatkowo posypał cukrem pudrem i gdy spróbowałam poczułam, że to jeden z pyszniejszych momentów w moim życiu. Okazało się, że coś tak prostego i banalnego, przygotowanego z miłością smakuje jak najwykwintniejszy deser.
    Mój mąż z upływem lat wciąż go doskonali, ale dla mnie ten pierwszy sprzed lat jest najpyszniejszy:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mój najlepszy deser a może najlepszy i pierwszy to było wieki temu jak miałam lat 15.
    Mama przytargała przepis od koleżanek i ciasto nazywało się Hortex, czemu tak nie wiem ale wiem że ponieważ wówczas wydawało mi się trudne to postanowiłam je upiec.
    Ciasto okazało się pyszne i potem już na wszystkie domowe imprezki piekłam owo ciasto.
    Dziś wiem że ów "Hortex" to nic innego jak nasz obecny pyszny Pleśniak. Piekłam go w dwóch kolorach ciasta i z rozgotowanymi jabłkami. Do dziś piekę go jeszcze i wspominam. Pozdrawiam. dolores1264@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. A moj najlepszy deser to budyn ktory kazdego ranka przygotowywala mi babcia przed wyjsciem do szkoly. To nie byl taki zwyczajny budyn, nie byl z torebki, nie mial kozucha i byl pitny. To byl najlepszy budyn jaki w zyciu jadlam, nie potrafie takiego sama zrobic!

    OdpowiedzUsuń
  5. Mój najsmaczniejszy deser to ciasto przygotowane przez moją znajomą - Agnieszkę. Sylwester 2014/2015 z powodu mojej zaawansowanej już ciąży spędzaliśmy w domu. Zaprosiliśmy tylko kilku znajomych. Jak to bywa na takich "domówkach", każdy coś przyniósł, w tym ciasto przygotowane przez Agnieszkę. Na początku każdy zachowawczo zerkał na placek na talerzu. Takie kawałki brązowo/karmelowe nieznanego nam wcześniej ciasta. Ale w końcu znalazła się pierwsza osoba, która ciasto spróbowała. No i zaczęły się pochwały i zachwyty nad przepysznym ciastem. Było tak dobre, że o ostatnie dwa kawałki trzeba było walczyć. Trzy osoby stanęły nad talerzem, na którym pozostały dwa ostatnie kawałki. Na całe szczęście nikt nie śmiał przeciwstawić się ciężarnej kobiecie i dostałam cały kawałek. Pozostałe dwie osoby musiały się podzielić ostatnim. ;) A deser to placek o miodowym spodzie, przełożony kwaśnym dżemem i polany posiekanymi orzechami włoskimi wymieszanymi z masłem i miodem. Kalorii tysiące ale ten smak wart jest grzechu ;) Pozdrowienia ahmackowiak@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Głosowałam tyle razy, że już nie pamiętam! Ograniczali mnie tylko....organizatorzy? Był określony czas kiedy można było głosować :( Trzeba było zawsze ileś minut odczekać! Deser..... cóż mam rzec? Jeden z najlepszych jadałam u Ciebie!!!!! Sernik z tą zieloną herbatą :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Deser: kulka lodów o smaku szarlotki, kupiona w Przemyślu, doniesiona na dworzec kolejowy i zjedzona na spółkę z M. Tak, jedna kulka na spółkę, bo nie miałam więcej pieniędzy - wracaliśmy bezpośrednio z ciężkiego 2 tygodniowego wyjazdu (chodzenie po górach w Rumunii, z plecakami - za dużo chodzenia, za ciężkie plecaki, za mało jedzenia ;) i po zakupie biletów na pociąg do Krakowa zostały nam tylko dolary ;). Te lody smakowały jak nigdy! Niestety, jak po latach wróciliśmy do tego miejsca, okazało się, że to se ne vrati: to znaczy jest to znana i popularna kawiarnia, ale lody aż tak nie smakują, jak tamta kulka szarlotkowych ;).

    OdpowiedzUsuń
  8. Hmmm... Naleśniki na słodko można chyba podciągnąć pod deser? Najlepsze w smaku i nie do podrobienia robiła moja babcia Jasia. Nikt w rodzinie nie potrafił i nadal nie potrafi w naleśnikowych wypiekach przebić lub chociażby dorównać Babci. Te babcine były cieniutkie, gładziutkie, elastyczne i przepyszne! Ich sekretem podobno jest dodatek cukru waniliowego... Próbowałam i z nim... Ale moje naleśniki, a te w wykonaniu Babci to jak ziemia i niebo. Babcia serwowała je zawsze zwinięte w rulonik z domowymi (jej własnej roboty) prażonymi jabłkami z przydomowej bardzo starej (na pewno 30-letniej jak nie więcej...) jabłoni z dodatkiem mielonego cynamonu i goździków oraz polane odrobiną kwaśnej śmietany i oprószone cukrem pudrem - raj na talerzu i niebo w gębie! :) Niestety od roku nie możemy się już cieszyć babciną kuchnią, gdyż Babcia ma niedowład lewej strony ciała :( Ale na szczęście jest z Nami, a Nam pozostały smakowite wspomnienia z kuchni Babuni:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Deser, o którym chciałabym napisać to sernik. Wiem wiem, sernik to obok szarlotki i makowca, jedno z najpopularniejszych ciast. Ale ja, dzięki pewnej osobie, odkryłam sernik jako pole do niekończących się inspiracji i eksperymentów. Jak wiadomo serniki dzieli się na dwa rodzaje: pieczone i na zimno (najczęściej z dodatkiem żelatyny). W moim rodzinnym domu przygotowywało się oba: klasyczny, pieczony sernik z rodzynkami wg przepisu ze starej książki kucharskiej babci oraz sernik na zimno, przygotowywany wg receptury z rodzinnych stron mojego taty. Ten ostatni nie jest typowym sernikiem bez pieczenia – nie zawiera żelatyny – przypomina nieco paschę, z mnóstwem bakalii (można pokusić się o stwierdzenie że to bakalie otoczone masą serową).Od najmłodszych lat przygotowywałam go zawsze wspólnie z tatą, odpowiadając za niewdzięczną robotę – krojenia bakalii, podjadając je przy okazji. Sernik na zimno był dla mnie wyjątkowy, może za sprawą rodzinnej receptury, a może „magia” wspólnego pichcenia razem z tatą sprawiała, że bardzo go lubiłam. Za to nigdy nie byłam fanką sernika pieczonego – nie to, że nie lubiłam, czy też mi nie smakował, ale mając do wyboru inne ciasta, niewątpliwie wygrywały one z serowym klasykiem. Nie bez powodu użyłam czasu przeszłego „nie byłam fanką sernika...”, gdyż zmieniło się to za sprawą pewnej osoby, która odkryła przede mną nowe oblicze sernika pieczonego :-).
    Jestem osobą, która uwielbia piec, eksperymentować w kuchni, przy czym nigdy nie zdarzyło mi się ściśle trzymać danego przepisu, zawsze muszę coś zmodyfikować po swojemu. Ponadto jestem uzależniona od blogów kulinarnych. Zarówno swoimi wypiekami, jak i wyszperanymi w sieci przepisami dzieliłam się z moim przyjacielem M. Chętnie słuchał o wyszukanych przepisach, o zmianach które w nich był wprowadziła, podsuwał pomysły, aż do czasu kiedy postanowił spróbować swoich sił w pieczeniu i upiekł swoje pierwsze w życiu ciasto – był to właśnie sernik, niby klasyk, ale zamiast rodzynek miał dodatek dżemu pomarańczowego. Był pyszny i kremowy. Po pierwszym sukcesie, przyszedł czas na kolejne serniki. I przyznam szczerze, że mnie zawstydził. On, stawiający pierwsze kroki w wypiekach, robił rewelacyjne serniki! Nauczył mnie, że sernik może mieć różną konsystencję, w zależności od sposobu przygotowywania może być lekki i puszysty, albo kremowy... Mimo swojego uzależnienia od blogów kulinarnych nigdy nie zaglądałam do działu serników – dla mnie sernik pieczony to był klasyk z rodzynkami i nie wyobrażałam sobie innego, np. kawowego, czekoladowego, z owocami... Dziś się z tego śmieję, bo sernik stał się moim ulubionym ciastem, chętnie eksperymentuję z jego smakami, czerpiąc inspirację z blogów kulinarnych a także wymyślając własne wariacje na jego temat. No cóż, dziś upieczenie sernikowego klasyka z rodzynkami jest dla mnie nie do pomyślenia, a sernik za każdym razem musi być inny. Przyznam, że dzięki M. odkryłam nie tylko nowe oblicze sernika, ale nauczyłam się piec to ciasto intuicyjnie, na oko, bez przepisu. Wspólnie z M. chętnie wyszukiwaliśmy nowe sernikowe inspiracje, kreowaliśmy własne wariacje na temat jego smaku, a przede wszystkim wzajemnie przygotowywaliśmy je dla siebie. Gdy M. upiekł dla mnie sernik zebrę, nie sądziłam, że jestem w stanie zjeść aż tyle kawałków sernika w ciągu jednego dnia :-)
    Gdy w ogródku rodziców obrodziły jesienne maliny, wymyśliłam sobie sernik z subtelną kokosową nutą i malinami, później wypatrzyłam gdzieś malinowy ganache. I taki sernik upiekłam dla M. Dzięki malinowemu, intensywnie różowemu ganache, otrzymał nazwę „sernik Barbie”.
    andziullina(at)gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Ulubiony deser smakuje jajkami. Żółtkami właściwie, bo to kogel-mogel z odrobiną kakao. Smakował mi bardzo w dzieciństwie na leśniczówce U mojej mamy chrzestnej. Nie wiem czy przez panujące w puszczy nadnoteckiej, czy przez leśne jajka Ale już nigdy nie smakował Tak samo. Był jedyny :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Zamykam oczy i przywołuję smaki. Smakuję obrazami. W moich oczach aż pachnie. Leniwie jak pociąg przetaczają się przede mną słodkości. Widzę siebie wdrapującą się na wysoki taboret w babcinej kuchni. Babcia rozbija delikatnie jajka i z nieznaną mi precyzją oddziela żółtka od białek. Te pierwsze wędrują do niewysokiego, pękatego, brązowego kubeczka. Do dziś stoi na półce. Jeszcze tylko dodatek cukru. Teraz stery przejmuje dziadek. On jest niezastąpiony, tylko on potrafi ręcznie, łyżeczką w kilka minut utrzeć tą miksturę do białej, puszystej masy. Tyle razy próbowałam wtedy sama. Nieosiągalne. Na koniec babcia dosypuje pokrojonego w talarki banana. Doskonałe połączenie.

    Innym razem na kogel-mogel namawiam mamę z tatą. Rolami dzielą się tak samo, tyle że zamiast bananów obowiązkowo jest kakao. Z tatą zawsze jest rozkosznie czekoladowo. To dla niego robię jego ulubiony deser - tort z ośmioma tabliczkami czekolady w którym grzęźnie łyżeczka.

    czarnabiedronka.c(at)gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  12. hmmm chyba tort pavlova z bitą śmietaną i truskawkami i borówką amerykańską...z małymi bezami zawsze miałam problem gdyż za mocno spiekały się. Myślałam, że z pavlova też będzie problem. Zaryzykowałam latem robiłam pierwszy raz i o dziwoo...wyszło idealnie :) Z wierzchu chrupiące, wewnątrz wilgotne, rozpływało się w ustach. Kwaskawy smak owoców idealnie komponował się z tą słodyczą bezy. Wspomnienie lata...lato wróć!

    An@Mari
    www.anamarisworld.blogspot.com
    anamarisworld@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  13. Mój ulubiony deser jest dość nietypowy. Zdarzył mi się w tym roku podczas wakacji... Krocząc pewną włoską uliczką urzekła mnie skromna, klimatyczna kawiarenka w której zjadłam lody o smaku gorgonzoli z miodem i orzechami. Niestety albo i stety jest to jedyne miejsce w jakim takowe lody są dostępne, więc mam kolejny argument aby powrócić do tego uroczego miejsca!

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie będzie to odpowiedź wprost...
    Uwielbiam wszystko co słodkie i desery a najbardziej te w postaci pachnącego ciasta, wilgotnego i rozpływającego się w ustach.. o tak to jest to co Wiewióra lubi najbardziej... ale co tu zrobić gdy na pierwsze śniadanie zjadło się słodka granolę, na drugie drożdżówkę ze sklepiku szkolnego (taką lekko gliniastą z białym serem i lukrem) a na deser mama zafundowała chrupiące naleśnikasy z twarożkiem i cynamonem??? (ten komentarz to wspomnienie mego domu rodzinnego i czasów gdy z liceum wracałam do domu głodna niczym wilk) no właśnie co zrobić w tej sytuacji... zazwyczaj moje słodkie obżarstwo kończyło się tym, że w ramach deseru otwierałam lodówkę wyciągałam kawał kiełbasy, musztardę, ketchup i żółty ser, i robiłam sobie pikantnego przekładańca :) tak mi zostało po dziś dzień. Jeśli na obiad mam słodkie danie na deser musi być KIEŁBASA :) Pozdrawiam serdecznie.
    Wiewióra
    kuchennawiewióra@onet.eu

    OdpowiedzUsuń
  15. W głowie mam mnóstwo smaków i zapachów ciast z dzieciństwa pieczonych przez mamę, babcie, pieczonych wspólnie, co jakiś czas coraz to nowe wspomnienia wracają, jednak deserem, który przyszedł mi na myśl w pierwszej chwili było brownie. Nie jest to żaden oryginalny czy wyszukany przepis, jednak wiem, że został przygotowany dla mnie z miłości ;) niedawno miałam kiepski dzień - zawiodła komunikacja miejska, przez co wszędzie się spóźniałam, w pracy też nie było lekko, szef chciał wszystkie projekty "na wczoraj", klienci również liczyli, że wszystko będzie na już, a mnie NIC nie szło tak jak bym tego chciała. Załamana sytuacją napisałam smsa do chłopaka, żeby się wyżalić. Ku mojemu zaskoczeniu po powrocie do domu czekało na mnie jeszcze gorące brownie i chłopak, który stwierdził że na wszystkie smutki nie ma nic lepszego jak czekoladowy zastrzyk endorfin. Zaskoczenie było tym większe, że moja połówka dotychczas raczej się nie udzielała kulinarnie, bo mieszkając w rodzinnym domu mama drżała na myśl, że może zabrudzić kuchnię. Tak, kuchnia wyglądała jak po wybuchu bomby, brownie może nie było mistrzowskie, ale dla mnie i tak było najlepsze na świecie ;) i oprócz poprawienia mojego nastroju, chłopak przełamał pierwsze lody i uaktywnił się w kuchni ;)
    pozdrawiam
    ann.mar.tyl@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  16. yhm...szkoda... szansa na książkę przeszła koło nosa, ale fajnie było poczytać komentarze |:)

    OdpowiedzUsuń
  17. kiedy można spodziewać się wyników konkursu?

    OdpowiedzUsuń

DZIĘKUJE ZA WSZYSTKIE POZOSTAWIONE MIŁE SŁOWA:)

TOP